Zdradliwa piękność magii
Stanąłem przed bardzo poważnym zadaniem, bowiem trudno jest porównać naprawdę dobrą książkę z superprodukcją stworzoną najczęściej tylko po to, aby zwabić tłumy ludzi do kin. Reżyser znakomitej komedii romantycznej P.S. Kocham cię, Richard LaGravenese, sam podniósł sobie poprzeczkę poprzednią produkcją, ponieważ zgodził się, aby stanąć za kamerą Pięknych istot. W dodatku sam ułożył scenariusz na podstawie powieści Kami Garcia i Margaret Stohl pod tym samym tytułem. Wielkie brawa za jego pracę, lecz czy przełożył swój zapał na film? Tego zaraz się dowiecie.
Film Piękne istoty początkowo
mnie nie zachęcał. Nie wiem dlaczego, ale ten tytuł budził we mnie
negatywne emocje nawet wtedy, kiedy miałem zacząć czytać książkę. Jednak
postanowiłem przełamać moją barierę sceptyczności co do filmów
tworzonych na bazach książek. Wybrałem się do kina 13 lutego 2013 roku
na wielką premierę filmu z negatywnym nastawieniem, że z pewnością film
nie dorówna powieści. Usiadłem wygodnie w kinowym fotelu, a seans się
zaczął. Znałem historię Ethana Wate’a na pamięć, więc żadne jego
zachowanie mnie nie zdziwiło, jako bohatera, ale muszę przyznać, że
Alden Ehrenreich, który wcielił się w jego rolę, wykonał swoje zadanie
na pięć z plusem. Jego wygląd idealnie komponował się z książkowym
opisem, widać, że Richard LaGravenese trzymał się twardych zasad na
castingach do filmu i to naprawdę zaowocowało. Postać złej i zbuntowanej
Leny Duchannes leżała w rękach Alice Englert, nowej krwi w świecie
kina. Wcale nie byłą gorsza niż inni aktorzy, mógłbym nawet przyznać, że
miała bardzo twardy orzech do zgryzienia. To właśnie ona najbardziej
utkwiła mi w pamięci i utrzymuję myśl, że zagra jeszcze w jakimś filmie
typu fantasy.
Bardzo,
ale to bardzo spodobały mi się efekty specjalne. Można by powiedzieć,
że nadały dość intrygującej akcji kolejnego ostrego pazura, który jak
najbardziej trafił w mój gust. Najbardziej podobało mi się wejście
głównej bohaterki, czarownicy Leny, do klasy w nowej szkole, kiedy to
wszystkie szyby pękły, od tak. Muszę przyznać, że wtedy się wzdrygnąłem,
choć miałem książkę, która była źródłem filmu, już za sobą. Zaskoczyła
mnie również scena, w której Lena i Ridley siadają przy jednym stole.
Wtedy w młodej czarownicy coś pęka, a cały blat wiruje wraz z
domownikami i gośćmi. Tutaj ukłonię się w stronę pana Richarda za
niebywałą interpretację książki. Nawet retrospekcja w dawne czasy, którą
trudno mi było sobie wyobrazić, czytając powieść, stanowiła naprawdę
ciekawą część w filmie. Po raz kolejny dziękuję reżyserowi za wielką
pomysłowość, którą częstuje wszystkich widzów. Wreszcie moje
kontemplacje o Pięknych istotach się ziściły z czego jestem aż nader szczęśliwy.
W niesamowity stan nerwowości, smutku i napięcia wprowadza nas muzyka duetu muzycznego Thenewno2. Tego w książce nie było, ale w filmie odegrało naprawdę wielką rolę. Utwór Mother and Daughter naprawdę mroził krew w żyłach i sprawił, że złapałem się nerwowo podłokietnika, zaś Breaking The Ice budził
dziwną mieszankę emocji, które odpływały, pozostawiając miejsce
smutkowi. Oprawa muzyczna była znakomita i wypełniła swoją określoną
rolę naprawdę dobrze. Jestem pod ogromnym wrażeniem jakiego uroku fabule
dodały idealnie obmyślane kompozycje. Choć brakowało mu paru scen z
książki, to i tak bardzo mi się spodobał, choć nie lubię oglądać filmów z
wątkiem miłości.
Ocena: 7/10
To jest właśnie ból, że w filmach tyle dobrych scen z książek brakuje ;/ ale cóż ograniczenia czasowe ;p
OdpowiedzUsuńRecenzja brzmi świetnie może się skuszę, choć ani o książce ani o filmie nie słyszałam :)
Pozdrawiam
Film oglądałam, ale o książce nie słyszałam. :) Doprawdy podzielam twoją opinię :)
OdpowiedzUsuń