
Małgorzata Czerwonka - realistyczno-pesymistyczna artystka zakochana w świnkach, studentka kognitywistyki (czyli pożera mózgi wzrokiem) na UMK, a także osoba o nieco zwichniętej duszy, oczarowaną najodleglejszymi rodzajami i zakątkami sztuki.
Jaka jest Małgorzata
Czerwonka?
Trochę jak kameleon. Ma wiele twarzy, każdą zupełnie skrajną.
Jednak, jak mówi pewne powiedzenie: w tym szaleństwie jest metoda, więc i
jakoś artystycznie udaje się te wszystkie udziwnienia charakteru łączyć.
Jak zaczęła się Twoja
przygoda z tworzeniem? Co stało się tym decydującym impulsem, który zapoczątkował rozwój artystyczny?
To była ostatnia klasa gimnazjum. Chciałam, raczej potrzebowałam wyrazić w czymś moje uczucia, wyrzucić z siebie to, co zdążyło nazbierać się przez te parę lat, licząc od końca podstawówki. Najbardziej chyba dotknęły mnie zmiany na froncie przyjaźni, życia… Wszystko się zmieniło. Zawsze lubiłam rysować, więc z malowaniem mam styczność, odkąd tylko pamiętam. Ale pierwszy wiersz napisałam tuż pod koniec trzeciej klasy gimnazjum, kiedy miałam stracić kontakt z częścią bliskich mi osób – jak się potem okazało. Chciałam ich jakoś docenić. Sama nie wiem, jak to do końca wyszło. Po prostu nagle słowa zaczęły układać się w mojej głowie, z łatwością przepisywałam je na kartkę… A potem zobaczyłam, że to ma nawet jakiś sens *śmiech*.
Jakim kolorem
malujesz swoje życie? Dlaczego?
Głównie czarnym. Czasami zdarzają się jakieś refleksy pstrokatego odcienia, coś bardziej intensywnego i wesołego… Ale jest to raczej rzadkość. Jestem głównie realistką, ale w znacznej mierze pesymistką, choć może tego nie widać na pierwszy rzut oka. Nawet moja sztuka ma w sobie jakąś mentalną ciemność. Przyciągam też czarne koty… Może ten kolor jest mi po prostu przeznaczony…?
Czym kierujesz się w
życiu? Jakie jest twoje życiowe motto?
Hm… Chyba jedynym mottem, które od razu przychodzi mi do głowy jest „carpe diem”, choć momentami z tym chwytaniem dnia to u mnie ciężko… *śmiech*. Ale ostatnimi czasy tak, staram się bardziej żyć chwilą, choć nie zapominając o przyszłości (jak już wspomniałam – jestem realistką). Doświadczenia życiowe sprawiły, że uświadomiłam sobie, jak bardzo niektóre rzeczy mogą nam umknąć, zwiać tuż przed tym, jak chcieliśmy je złapać. Stwierdziłam, że jeśli człowiek czuje się na coś gotowy, czegoś pragnie, to powinien to robić teraz, już. Żeby potem niczego nie żałować. A jeśli już, to żałować, że się coś zrobiło, niż do końca domyślać się, co by było gdyby.
Jaki jest twój ulubiony
obraz?
Trudne pytanie. Chociaż trudniejsze z tego względu, że raczej nie nadaję moim obrazom tytułów. Chyba moim ulubionym obrazem jest ten… Nazwijmy go nr 5. Jest to obraz o intensywnych barwach, ze skałą na środku morza. Najbardziej podoba mi się w nim to, że jest właśnie barwnie skrajny; z jednej strony nadchodzą intensywne, rażące kolory, a z drugiej spotyka się z nimi ciemność… Skała jest ostra na szczycie i widać na niej krople krwi. To trochę jak przenośnia rzeczywistości – cykl składa się z dnia i nocy i trzeba uważać, jak się wybiera oraz gdzie się idzie, bo czeka na człowieka mnóstwo pułapek. Trochę też mi się to kojarzy ze smoczą skałą. Tak po prostu.
Gdybyś musiała
określić swoją twórczość w trzech słowach, jakie wyrazy najtrafniej spełniałyby to zadanie ?
Abstrakcja. Skrajność. Przenośnia.
Który wiersz
najpełniej cię określa? Dlaczego?
Chyba nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Jest całe mnóstwo wierszy, które napisałam, pokazujących w jakiś sposób mnie. Właściwie w każdym wierszu są zapisane moje uczucia, to, jaka jestem w danej chwili. Na przestrzeni lat się zmieniałam, a więc i zmieniała się treść wiersza i jego forma. Nie można wskazać jednego. Zdecydowanie nie da się.
Moja wena czasami
daje się we znaki. Często znika, potem nieoczekiwanie wraca w najmniej oczekiwanym momencie. To zdecydowanie najbardziej zmienna istota, jaką znam. Jak jawi się zaś twoja wena?
Bardzo różnie. Najczęściej wtedy, kiedy nie mogę akurat pisać – czy to pod prysznicem, czy jak mam wyjść na egzamin. Potem jest za późno, żeby to spisać, bo po prostu nie pamiętam, jak to leciało *śmiech*. Gdy jednak jestem szczęśliwa, to tworzy mi się gorzej. Zaś gdy opęta mnie nieszczęście – piszę, maluję, rysuję jak szalona. Wtedy powstają najlepsze dzieła, zdecydowanie. Są głębokie, do szpiku kości takie… Moje. Chyba najlepiej w gorzkich słowach umiem przekazać to, co we mnie siedzi, jednocześnie stosując całą masę metafor. Podobno robię to za często i za gęsto, ale każdy ma inne zdanie na ten temat. Nie twierdzę, że tak nie jest! Ja po prostu piszę, co mi akurat w duszy gra, przelewam na papier ciąg powstały w moim wnętrzu. Maluję słowami, nie tylko farbami. Najczęściej widzę w głowie obraz i go opisuję… Zupełnie inaczej, niż zrobiłaby to „normalna” osoba. Ale ja jestem dziwna…
Co jest twoją
inspiracją? Do jakich źródeł sięgasz?
Głównie własne przeżycia. A inne inspiracje. W zasadzie to pojawiają się nagle. To może być nawet najmniejsza iskra, bodziec, cokolwiek. Wena jest wszędzie, wszystko może być moją muzą, czy to fizyczną, czy niematerialną. Jedno słowo zasłyszane może sprawić, że nagle zaczyna uruchamiać się w moim umyśle maszyna, która wyrzuca z siebie słowa układanki. Czy obrazy. I mam nagle już całość. Praktycznie nigdy nie robię przerw w tworzeniu danego dzieła, bo to już by nie było to samo, brak byłoby tej konkretnej wartości, a ona jest najważniejsza.
"Po to mamy
sztukę, żeby nie zabiła nas prawda" Nietzsche. Zgadzasz się z tymi
słowami?
Nie do końca. Czasami prawda ujawnia się właśnie w tej sztuce, choć niebezpośrednio. Jednak do niektórych można gadać i gadać, pokazywać na najprostszych przykładach, a ten ktoś nie będzie chciał słuchać. A jeśli jest czuły na coś innego, zainteresuje go coś, co nie jest dla każdego, wtedy może to coś dać większy wstrząs i zrozumienie. Osobiście w swoich wierszach, opowiadaniach, czy na obrazach przedstawiam prawdę, tylko w wielkiej metaforze. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że moja sztuka jest wręcz niebezpieczna i apokaliptyczna… Tak więc nie wiem, czy to by było lepsze wyjście, niż bezpośrednie spotkanie się z prawdą *śmiech*. Ale gdyby spojrzeć na to z innej strony… Sztuka jest też po to, żeby wypluć z siebie maź bolesnych emocji, oderwać się od realnego świata, by zatopić się w swojej pasji i po prostu tworzyć, bez względu na to, czy ktoś na nas patrzy, kiwa nam głową, czy nie. To jest nasze, własny punkt widzenia, którego nikt nie może nam zabronić. Niektórzy nie mówią o sobie za wiele w rozmowie, a gdy tworzą, wtedy nagle odbiorca tego wszystkiego dostaje przepustkę do wnętrza artysty, niestety momentami nie wiedząc, jak, odpowiednio, z tego skorzystać. Bo teraz wszyscy ludzie głównie pędzą, chcą mieć wszystko na szybko, na już. A jeśli o mnie chodzi, chcę przyciągnąć innych, żeby się zatrzymali, na chwilę stanęli i spróbowali przeanalizować to, co zostało napisane. Bo moich wierszy nie da się przeczytać i od razu zrozumieć. Potrzeba chwili. Należy otworzyć swój umysł, odwołać się do własnych przeżyć i wspomnień, żeby pojąć. Nie chcę, aby ktoś zastanawiał się „co autor miał na myśli”, tylko bardzo, ale to bardzo zależy mi na tym, żeby każdy zobaczył w mojej twórczości coś swojego. Obraz własnej przeszłości. Takie zwierciadło kawałka własnej duszy. A jeśli to zobaczy, to jest już dla mnie ogromny sukces.
Gdybyś była kolorem
i słowem, jakie byłoby to zestawienie? Dlaczego?
Czernią, purpurą, albo granatem… A słowo… Nie wiem dlaczego, ale pierwsza moja myśl, to „aromat”. Naprawdę nie wiem, dlaczego. Takie kolory, ponieważ moja dusza jest ciężka i trochę mroczna, a jak już wcześniej mówiłam – króluje w niej ciemność. Chociaż mogę ubierać się w jasne i wesołe barwy, środek mnie zostaje niezmienny. Ciężkie brzmienia również są bliższe mojemu sercu. To właśnie ta paskudna część pesymisty…
Kiedy zamkniesz
oczy, jaki obraz widzisz?
Ciemność z gwiazdami.
Co daje ci motywację
do tworzenia?
To, jak widzę, że komuś naprawdę podoba się moja sztuka. Gdy ktoś mnie doceni, powie miłe słowo. Choć samo to nie wystarczy, bo, jak już wcześniej mówiłam, wena musi przyjść sama z siebie. Ale gdy widzę, że ludzie naprawdę odnajdują się w moich tekstach, dostrzegają rzeczy, których nawet ja nie widziałam, wtedy jestem z siebie naprawdę dumna.
Jak wygląda twój
proces twórczy?
Przychodzi wena, więc siadam – jeśli mogę – do malowania albo pisania. Zazwyczaj zamykam się wtedy na świat zewnętrzny, czyli wyłączam wszelkie komunikatory, telefon. Zostaje ze mną tylko muzyka, kartka i długopis, albo pędzle i farby, czasem jeszcze zapachowe świece. Lepiej mi jest się wtedy skupić, mniej bodźców na mnie wpływa i mniej rzeczy drażni. Chociaż nie, jestem bardzo wrażliwa na dźwięki. Dlatego jest to odpowiednia muzyka dostosowana do mojego nastroju. Jestem tylko ja i sztuka. To jedne z najpiękniejszych odczuć z jakimi miałam styczność w życiu. Kiedy wiesz, że płynie przez Ciebie inspiracja, a Ty możesz to przekazać, pokazać, pisać, malować… Dać innym coś od siebie. Często jest też tak, że rozmawiając z kimś, dowiadując się o czyjejś sytuacji, nagle to powstaje w mojej głowie w formie grafiki, a potem słowa splatają się ze sobą, tworząc całość. I wtedy to spisuję. Potrafię też pisać dla kogoś, czyli po uzyskaniu szczegółów, jak np. co dana osoba chce w wierszu przekazać, jaki ma być emocjonalny ton, w jakim sensie to wszystko ma być napisane, co czuje względem innej osoby i jak ją widzi, po prostu siadam i układam słowa „zleceniodawcy” artystycznie. Bo w zasadzie akurat taką formę tworzenia wolę nazywać czymś w stylu „pomocy w pisaniu/układaniu” wiersza. Zależy mi na tym, żeby adresat wiersza wydobył z siebie tę głębię, prawdę i uczucia. Ja to tylko potem ozdabiam.
Jaki jest świat, który kreujesz poprzez wiersze i obrazy?
Zazwyczaj mroczny. Pełny bólu, cierpienia, gorzkiej, nierzadko trudnej prawdy. Może też niezrozumienia… Sprzeczności. Znowu to powiem, ale tak jest. Lecz są też te dobre strony, niestety, rzadziej występujące w mojej sztuce. Wtedy pojawia się piękno, wizja iście z bajek, ale takich bardziej stonowanych, nie cukierkowych – to absolutnie nie! Potrafię dostrzec piękno nawet w źdźble trawy, kiedy jestem szczęśliwa, w kropli wody, chmurze… Wtedy natura zdecydowanie przeważa w twórczości. Może dlatego, że jest dzika, wolna, krystalicznie prawdziwa, jeśli nie jest tknięta przez człowieka. Kiedy pojawiają się takie wizje przed moimi oczami, czuję spokój… Jakbym tonęła w chmurce *śmiech*. Wtedy mój świat jest zupełną przeciwnością jego negatywnej strony.
Jaki tytuł nadałabyś tomikowi twoich wierszy? Dlaczego?
”Z pozdrowieniami od Świata
Zapomnianego”. Czemu? Nie wiem. Może dlatego, o czym mówiłam wcześniej. Świat sztuki momentami jest zbyt zapomniany. Odrzucany w kąt, spychany na bok. Pojawia się pęd i wszystko wprost. Zapomina się o tym, żeby przystanąć i odetchnąć, zobaczyć drugie dno, głębię i prawdziwość. Otworzyć siebie na nowo. Nie tylko bezsensownie przyglądać się życiu, ale też je odczuć. Światem Zapomnianym są właśnie uczucia. Bo w obecnych czasach – jak by się mogło zdawać – coraz mniej osób je faktycznie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz