niedziela, 13 kwietnia 2014

Zdradliwa piękność magii


Stanąłem przed bardzo poważnym zadaniem, bowiem trudno jest porównać naprawdę dobrą książkę z superprodukcją stworzoną najczęściej tylko po to, aby zwabić tłumy ludzi do kin. Reżyser znakomitej komedii romantycznej P.S. Kocham cię, Richard LaGravenese, sam podniósł sobie poprzeczkę poprzednią produkcją, ponieważ zgodził się, aby stanąć za kamerą Pięknych istot. W dodatku sam ułożył scenariusz na podstawie powieści Kami Garcia i Margaret Stohl pod tym samym tytułem. Wielkie brawa za jego pracę, lecz czy przełożył swój zapał na film? Tego zaraz się dowiecie.

 


Film Piękne istoty początkowo mnie nie zachęcał. Nie wiem dlaczego, ale ten tytuł budził we mnie negatywne emocje nawet wtedy, kiedy miałem zacząć czytać książkę. Jednak postanowiłem przełamać moją barierę sceptyczności co do filmów tworzonych na bazach książek. Wybrałem się do kina 13 lutego 2013 roku na wielką premierę filmu z negatywnym nastawieniem, że z pewnością film nie dorówna powieści. Usiadłem wygodnie w kinowym fotelu, a seans się zaczął. Znałem historię Ethana Wate’a na pamięć, więc żadne jego zachowanie mnie nie zdziwiło, jako bohatera, ale muszę przyznać, że Alden Ehrenreich, który wcielił się w jego rolę, wykonał swoje zadanie na pięć z plusem. Jego wygląd idealnie komponował się z książkowym opisem, widać, że Richard LaGravenese trzymał się twardych zasad na castingach do filmu i to naprawdę zaowocowało. Postać złej i zbuntowanej Leny Duchannes leżała w rękach Alice Englert, nowej krwi w świecie kina. Wcale nie byłą gorsza niż inni aktorzy, mógłbym nawet przyznać, że miała bardzo twardy orzech do zgryzienia. To właśnie ona najbardziej utkwiła mi w pamięci i utrzymuję myśl, że zagra jeszcze w jakimś filmie typu fantasy.

Bardzo, ale to bardzo spodobały mi się efekty specjalne. Można by powiedzieć, że nadały dość intrygującej akcji kolejnego ostrego pazura, który jak najbardziej trafił w mój gust. Najbardziej podobało mi się wejście głównej bohaterki, czarownicy Leny, do klasy w nowej szkole, kiedy to wszystkie szyby pękły, od tak. Muszę przyznać, że wtedy się wzdrygnąłem, choć miałem książkę, która była źródłem filmu, już za sobą. Zaskoczyła mnie również scena, w której Lena i Ridley siadają przy jednym stole. Wtedy w młodej czarownicy coś pęka, a cały blat wiruje wraz z domownikami i gośćmi. Tutaj ukłonię się w stronę pana Richarda za niebywałą interpretację książki. Nawet retrospekcja w dawne czasy, którą trudno mi było sobie wyobrazić, czytając powieść, stanowiła naprawdę ciekawą część w filmie. Po raz kolejny dziękuję reżyserowi za wielką pomysłowość, którą częstuje wszystkich widzów. Wreszcie moje kontemplacje o Pięknych istotach się ziściły z czego jestem aż nader szczęśliwy.

W niesamowity stan nerwowości, smutku i napięcia wprowadza nas muzyka duetu muzycznego Thenewno2. Tego w książce nie było, ale w filmie odegrało naprawdę wielką rolę. Utwór Mother and Daughter naprawdę mroził krew w żyłach i sprawił, że złapałem się nerwowo podłokietnika, zaś Breaking The Ice budził dziwną mieszankę emocji, które odpływały, pozostawiając miejsce smutkowi. Oprawa muzyczna była znakomita i wypełniła swoją określoną rolę naprawdę dobrze. Jestem pod ogromnym wrażeniem jakiego uroku fabule dodały idealnie obmyślane kompozycje. Choć brakowało mu paru scen z książki, to i tak bardzo mi się spodobał, choć nie lubię oglądać filmów z wątkiem miłości.

 Ocena: 7/10

2 komentarze:

  1. To jest właśnie ból, że w filmach tyle dobrych scen z książek brakuje ;/ ale cóż ograniczenia czasowe ;p
    Recenzja brzmi świetnie może się skuszę, choć ani o książce ani o filmie nie słyszałam :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Film oglądałam, ale o książce nie słyszałam. :) Doprawdy podzielam twoją opinię :)

    OdpowiedzUsuń